czwartek, 3 marca 2016

9.

“Compassion hurts. When you feel connected to everything, you also feel responsible for everything. And you cannot turn away. Your destiny is bound with the destinies of others. You must either learn to carry the Universe or be crushed by it. You must grow strong enough to love the world, yet empty enough to sit down at the same table with its worst horrors.” 
Andrew Boyd

niedziela, 7 lutego 2016

8.

Minimalizowanie stanu posiadania  jest tylko przenoszeniem do realnego świata tego, co dzieje się w mojej głowie. Gdy masz niewiele, nie masz czym odwracać uwagi od samego siebie. Tak samo jak chęć skupienia się na sobie, na własnym wnętrzu, pociąga za sobą malejące zainteresowanie otaczającymi rzeczami.

W mojej głowie zaczęło się dziać za dużo. Pomimo iż mam dobre życie. Wykonuję pracę którą lubię. Znam ludzi na których mi zależy. Życie prywatne układa się bardzo dobrze. Dlaczego więc we mnie zaczął powstawać chaos. I jak to sie stało, że sama na to pozwoliłam.

Ogromna ilość bodźców mami człowieka złudzeniami o tym, iż wszystko czego szuka da się gdzieś znaleźć.  Czasami mam wrażenie, że ludzie od marketingu i reklamy to spece od szukania usprawiedliwienia na ilość wykonywanej przeze mnie pracy. Zrozumienie że do szczęścia potrzeba nam tylko nas samych działa nieopisanie oczyszczająco. Odsunięcie się od posiadania, kupowania i konsumowania, od sięgania po coś tu czy tam, pozwala dostrzec jak niewyczerpanym źródłem inspiracji i woli jesteśmy sami dla siebie.

Zaglądanie w głąb siebie jest lekcją dziwną, ale nie trudną. Planów, rozwiązań i sukcesów chcę szukać właśnie tam, wewnątrz mnie.  

Czuję się teraz jak wezwana na poważną rozmowę. Bardzo poważną rozmowę z sobą samą.  
I czuję że gdybym uciekła przed tematem, to ta nieodpowiedzialność zwiodła by mnie na manowce. Dobrze jest tak przedyskutować sobie swoje własne życie. Pozostaje mieć nadzieje na nierozczarowujące wnioski. 

piątek, 22 stycznia 2016

7

Żyjemy w świecie dziwnych wartości. 

Są ludzie, którzy skupiają się na sobie, samodoskonaleniu się, próbują pchnąć siebie na nowe 
i lepsze tory. Z pewnych spraw rezygnują, innym (w tym sobie samym) poświęcają sporo czasu. Otwarcie mówią, że lubią ze sobą przebywać. Mają przyjemność z własnego towarzystwa.  
Są to ludzie, którzy często słyszą iż są egoistyczni. Jakby chęć udoskonalenia siebie nie stanowiła wartości dla całego świata. Żyć prosto i dobrze, w zgodzie ze sobą to przynajmniej nie wadzić innym. To już sukces.

Na drugim biegunie są ludzie, którzy "tu i teraz" zrównują z "mieć i być".  Postawa popularna, 
która nie powinna dziwić. To jednak specyficzne uczucie tak nie pojmować motywacji większości ludzi.

Proste, konsumpcyjne życie jest łatwe i przyjemne. Osobiście rozumiem osoby, którym odpowiada taka egzystencja. Sama w niej uczestniczyłam, i nie mam zamiaru się z niej w stu procentach wypisać. Dlaczego odmawiać sobie pysznej kawy w cudownym towarzystwie koleżanki czy wystawnego posiłku w gronie przyjaciół? Są to ogromne przyjemności. Miło jest żyć przyjemnie.

Jednak te osoby, które lubią mieć i posiadać też stykają się z negatywnymi opiniami. Często słyszą o sobie że konformiści, że bez ambicji i tylko kasa im w głowie, że po śmierci zostanie po nich najnowszy Iphone i kolekcja markowych ubrań. Takie bezsensowne przytyki można mnożyć w nieskończoność.

Powstaje odwieczne pytanie "Jak żyć?". Skoro tak źle, a inaczej jeszcze gorzej, to co jest właściwym wyborem. Pewnie nie jedna osoba powie UMIAR i ZDROWY ROZSĄDEK. Jest to uniwersalna prawda. Należy jednak pamiętać o istotnym fakcie- umiar i zdrowy rozsądek nie są jednostką miary. Nie da się ich oswoić przy pomocy matematyki . Nie da się ich przyłożyć do każdego człowieka, we wskazanej dla niego ilości.

Minimalizm w sferze emocjonalnej (o wiele dla mnie ważniejszy od stanu posiadania) dał mi możliwość zrozumienia tych obydwu postaw, i tego co miesza się pomiędzy nimi. Większość ludzi chce żyć dobrze i nie marnując danego nam czasu. 

Wybrałam pewną drogę, w pełni mi ona odpowiada i cieszę się, że zeszłam na nią z poprzedniej trasy. Jeśli ktoś inny wybrał drogę która jest wyboista i trudna, jednak daje satysfakcję i prowadzi do celu, to też dobrze. Jeśli ktoś wybrał trasę wiodącą na przeciwległy biegun i podąża nią z uśmiechem i lekkim sercem, to równie wspaniale.

Żyć szczęśliwie można na wiele sposobów. Jakie mam prawo się temu dziwić, jakie prawo to negować, skoro nawet nie wiem jaki by miał być w tych emocjach sens.

czwartek, 21 stycznia 2016

6

Pokora. Staram się by wykiełkowała we mnie pokora. Na niezbyt żyznym gruncie mojego ego, staram się o nią intensywnie. Chcę by wzrosła we mnie małość, chcę odczuć moja równoznaczność z każdym pyłkiem, z każdą cząsteczką we Wszechświecie.

Najczęściej idzie mi to marnie. Współczesny świat jest jak pustynia dla wzrastania dawno zapomnianych cnót. Próbuję jednak otaczać się tym co, w moim mniemaniu, wzmocni pokorę. Czuję się jak zagorzały pasjonat, usiłujący wyhodować egzotyczną roślinę.

Tak przy okazji... Jedyna roślinka, jaką miałam w domu, została zaadoptowana przez moją mamę. W tempie ekspresowym. Z litości. To marnie wróży moim staraniom ;)

Podejmowane  próby stoją w opozycji do przekonania, które jest we mnie. Do przekonania, że idę dobrą drogą. Wierzę w to gorliwie, czuję to bardzo wyraźnie. I czasami boję się, że ta moja pewność może mnie zwieść na manowce.

Nie jestem osobą standardową (to ani dobrze ani źle, to fakt wysnuty z opinii innych ludzi). Prowadzę taki tryb życia, zwłaszcza zawodowy, który sprawia iż pozostaję w kontakcie z ogromną ilością ludzi. Czasami obcych, czasami nie. To daje mi okazję do częstego odpowiadania na pytania o moje motywacje, cele, pragnienia i potrzeby.

Obawiam się, czy to moje przekonanie o obraniu odpowiedniego kursu w życiu, nie sprawia iż mówię ze zbytnią pewnością siebie. Wiem, nie ma nic złego w trwaniu przy swoim, zwłaszcza jeśli czujemy jak to nas uszczęśliwia, uspokaja, spełnia.

Tylko czy to jest prawda?  Przecież ja tylko mam ogromną nadzieję, że moja podróż skończy się szczęśliwie. Gdzieś pod skórą, czuję że tak będzie. Nie mam jednak pewności. Staram się słuchać siebie, ludzi żyjących, w moim mniemaniu, dobrze. Staram się inspirować i iść, i trwać. 
Jednak (tak na prawdę) ja nic nie wiem. Nie znam recepty na dobre życie, nikt jej nie zna. Nie chcę inspirować, pociągać za sobą kogokolwiek. Może to brzmi dziwnie, a nawet bez sensu. Może człowiek powinien chcieć nieść w Świat to, co uważa za dobrą nowinę, za szczęście i spełnienie. Powinien dzielić się sobą i doświadczeniem. W jakimś stopniu, dużym stopniu, robię to, pisząc właśnie te słowa.


A jeśli kiedyś okaże się, że to wszystko było błędem?

niedziela, 10 stycznia 2016

5.

Potrzebuję ustalić dokładnie, czym jest dla mnie rok bez zakupów. 
Zdecydowanie nie jest to rok, podczas którego mam zamiar nie wydawać pieniędzy. Taka opcja jest ekstremalnie nierealna, i wydaje mi się ogromnie uciążliwa.  Zdobycie jedzenia, bez kupowania go. Dotarcie do pracy bez auta lub biletu MPK. Są to wyzwania ponad moją miarę.

Fakt życia w społeczeństwie konsumpcyjnym, życia w kraju gdzie ma się dostęp do pewnych podstawowych dóbr, czyni życie milszym i łatwiejszym. Rezygnacja z tego nie jest dla mnie. Nie porzucam pracy, zainteresowań, podstawowych potrzeb, które najszybciej mogę zrealizować przy pomocy pieniędzy.

Nie zrezygnuję z pralki, a co za tym idzie środków czystości do jej użycia potrzebnych. Nie oddam lodówki. Nie odmówię sobie kupna karnetu na zajęcia fizyczne. Nie przerzucę się tylko na MPK. Mieszkam na peryferiach miasta. Od mojej pracy dzieli mnie duża odległość. Od niektórych członków rodziny jeszcze większa.  Nie zamienię trzydziestu minut w samochodzie na półtorej godziny w komunikacji miejskiej (różnica czasu przetestowana na własnej skórze).

Wygoda nie jest czymś złym. Czas zyskany dzięki pewnym ułatwieniom jest ogromnym darem. Cieszę się z tego czasu i nie mam zamiaru z niego rezygnować. Wolę czytać książki, spotykać się z bliskimi mi osobami, poćwiczyć. A ostatecznie poleżeć nic nie robiąc, ciesząc się tak sporadycznym luksusem.

Nie kupowanie tyczy się pewnych dziedzin:

-odzież i buty

- kosmetyki 
(oczywiście mam zamiar kupić żel pod prysznic, gdy zużyję ostatni jaki posiadam)

- sprzęt RTV i AGD 
(chyba że coś się zepsuje i nie będzie można tego zastąpić tym, co mamy- ostatnio była to ładowarka od czegoś związanego z  Internetem- nie znam się :))

- wszelakie domowe gadżety
 (od zbędnych durnostojek, których akurat nie lubię, po sprzęty typu nowe foremki do ciasta, ręczniki czy pościel)

- bilety do kina, teatru czy na koncerty

- książki i gazety

- nowe hobby 
(w tym roku pogłębiam obecne zainteresowania, nie planuje sponsorowania sobie np kursu językowego, nie ważne jak mi się ów kurs marzy)

Chcę oduczyć się odczuwania pokusy gromadzenia rzeczy zbędnych. Nie jestem z pokolenia, któremu czegoś brakowało. Oczywiście, nie wszystko był odstępne. Jednak można było wybierać 
z tych opcji, które istniały.

Raczej dobrze idzie mi racjonalizowanie zakupów, nabywanie tego, co nie będzie zapasem, tylko potrzebną, służącą mi rzeczą. Jednak ciągle odczuwam pewne pokusy. Wiem, ze to nic dziwnego, 
i nie jest już tak niebezpieczne jak kiedyś. Jednak ta emocja we mnie bardzo mi wadzi. Mam nadzieję, że najłatwiej będzie się z nią uporać poprzez drastyczny odwyk, odcięcie jej źródła zasilania.

Brakuje mi w życiu pewnej dozy obojętności, i pragnę tę obojętność w sobie wyhodować.


piątek, 8 stycznia 2016

4

Zysk to dość trudne słowo na określenie osoby, która (w mniemaniu dużej liczby ludzi) sobie czegoś odejmuje i odmawia.

Bardzo często spotykam się ze zdziwieniem osób, które powinny (wydaje mi się) mnie dobrze znać. A że nie czuję się wyjątkowa, myślę iż jest to problem wielu osób, które chęć posiadania przekierowały poza świat materialny. Lub przynajmniej starają się ją tam przekierować.
Wybitnie należę do tej drugiej grupy.

Ostatnio usłyszałam, że pewne moje decyzje nie wydają się być jednak takie ekstremalne. Oczywiście decyzje o ,odjęciu' sobie czegoś.

Przeraża mnie fakt, iż żyję w świecie, w którym dobrowolna rezygnacja z czegoś, uważana jest za ekstremum. A przecież to nawet nie jest rezygnacja, ja sobie niczego nie odmawiam. Po prostu pewne rzeczy okazały się być zbędne, to po co mi one. Pewne sprawy okazały się nieistotne,
więc po co się nimi zajmować. Pewne osoby nazbyt mnie przytłaczały, po co zatem utrzymywać z nimi kontakty. Zrobiło to miejsce na inne rzeczy, sprawy, na innych ludzi. Na aspekty które mnie cieszą i dają ogrom satysfakcji.

A może to wina tego, że gdy ktoś pierwszy raz konfrontuje się z minimalizmem, prostotą i umiarem, to konfrontuje się z odejmowaniem sobie czegoś. Może za mało jest mówienia o tym jak wiele się zyskuje, jak wiele człowiek dostaje oraz jak wele może dać. Wtedy pewne rzeczy i sprawy odchodza w zapomnienie. Nie ma miejsca na rezygnację. Jest tylko przestrzeń na to aby brać i dawać tyle, ile się tylko potrafi. Po prostu nie tyczy się to stanu posiadania.

Człowiek ma jakieś konkretne moce przerobowe. Nie da się zrobić wszystkiego, spróbować każdej możliwości, pielęgnować tysiąca przyjaźni. Podjęcie decyzji, dokonanie wyboru wydawało mi się zawsze kwestią rozsądku i dojrzałości, a nie odmawianiem sobie czegokolwiek. Gdzie można dojść, jeśli każda decyzja, a co za nią idzie, niepodjęcie jakiejs innej, uważana jest za stratę, niewykorzystanie możliwości. Przypomina to stare, sprawdzone "Osiołkokwi w żłoby dano". Klasyczna opowiastka z dzieciństwa, każdy wie jak się kończy, i mało kto potrafi w sobie tego osła dostrzec.
Jak mam czerpać ze źródła, skoro nie wiem z którego.

Zyskuję niepoliczalną ilość pozytywnych emocji, pięknych wspomnień, cudownych znajmości, przestrzeni dla siebie, ochoty do samorozwoju i doskonalenia się. Na inne aspekty pozostaje coraz to mniej czasu. I bez problemu, bez bólu serca, rozterek i żalu poddaję się temu. Mam teraz tyle, ile nigdy w życiu nie miałam. A co najważniejsze, wiem że to dopiero początek.
Będę mieć jeszcze więcej.



czwartek, 7 stycznia 2016

3

Prezenty. Bardzo długo myślałam jak rozwiązać kwestię nabywania i dostawania prezentów podczas roku bez zakupów. Jednak nieco się taka akcja obdarowywania kłóci z założeniami zakupowego postu. I o ile problem bycia obdarowanym raczej nie czyni mi kłopotu, o tyle gorzej było z aspektem dać coś komuś ale nie kupić.

Nie bardzo uśmiechało mi się zupełnie rezygnować z podarków. W mojej rodzinie obdarowywanie kogoś jest celebrowane ze względu na przyjemność płynącą z dawania,
a nie ze względu na obowiązek rodzinny lub by nie wyjść na prostaka.

Dawno juz ustaliliśmy że imieniny, dzień dziecka, mikołajki oraz milion innych akcji to nie okazja do kupowania prezentów. Z nieco liczniejszą rodzina obchodzimy tylko urodziny. Mąż, ja oraz moi rodzice obdarowujemy się jeszcze w Wigilię. Kwestia jednego prezentu
w ciągu roku nie jest trudna do rozwiązania i nie łączy się z nadmiarem. Każdemu z nas coś sie w ciągu roku przydaje. A to kurtka, a to spodnie, jakiś kosmetyk czy wyjście do kina. Przy tej ilości prezentów bardzo łatwo nabyć coś praktycznego, co nie będzie zbytkiem
i durnostojką a ucieszy solenizanta.

W mojej rodzinie praktykowany był zwyczaj przekazywania sobie pewnych rzeczy podczas ważnych uroczystości. Dla przykładu... Moja babcia podarowała mi złoty łańcuszek
z medalikiem, z okazji Pierwszej Komunii Świętej. Babcia dostała ten medalik od swojej mamy, mama babci od swojej mamy (mojej praprababci). Przekazanie następowało zawsze podczas Pierwszej Komunii Świętej. Nie wiem jak daleko ten rytuał sięgał. Nie ma to jednak znaczenia.

Śwadomość tego, ilu osobom w mojej rodzinie ten przedmiot służył, ile przetrwał (już sam fakt że nie zaszła potrzeba spieniężenia go podczas wojen, ani że nikt go nie ukradł) czyni go wyjątkowym. Czymś, czego nie da się kupić u najlepszego jubilera i czego nie da się przekazać poprzez rzecz nowo nabytą. Jest to przedmiot dla mnie wyjątkowy.
Jest to również przedmiot, z którym przyszłoby mi się rozstać bez bólu, bo cały bagaż emocjonalny z nim związany jest we mnie, a nie w nim.

I tej metody postanowiłam trzymać się w tym roku, a może i w następnych latach.
Mam tyle rzeczy, które już mi się wysłużyły, z których zaczerpnęłam ile mogłam, które sa dla mnie ważne, ale nic nowego już w moje życie nie wniosą. Teraz nadszedł czas uwolnić je z moich rąk, niech służą i pomagają, a czasami po prostu cieszą innych.

Oczywiście był we mnie opór przed oddawaniem rzeczy używanych w ramach prezentów.
O ile mnie takie prezenty (jeśli są mi praktyczne, a nie oddane na zasadzie- niech wadzi komuś innemu) cieszą, o tyle zdaje sobie sprawę, iż w dzisiejszych czasach może to być postrzegane jako sknerstwo, pozbywanie się rupieci, lub po prostu brak kultury.
Na szczęście ja tak nie uważam, i tej wersji będę się trzymac :)